Już w Polsce planowaliśmy, że wyskoczymy na chwilę zobaczyć Sułtanat Brunei. Brzmi to tak bajkowo, że aż szkoda byłoby to ominąć. Szczególnie, że znajduje się pomiędzy Sarawak i Sabah, dwie części Malezyjskiej części Borneo..
W Brunei ceny hoteli są znacznie droższe niż Malezji, ale nie takdrogie jak w Singapurze. Mimo późnej godziny mieliśmy wątpliwości co do jakości prezentowanych nam pokoi. Najbardziej tego, który był dwuosobowy i ostatni w hotelu mimo, że pytaliśmy o trzy osoby. W końcu znaleźliśmy schronienie w jakimś starym, ale wykwintnym hotelu.
Znów zaczęło lać, więc postanowiliśmy zjeść kolację w hotelu i… pograć w UNO. Od niedawna ta gra towarzyszyła nam wszędzie. To wyglądało prawie, jak wyzwanie, by w każdym odwiedzanym przez nas miejscu pograć w Uno – coś jak w Amelii z krasnalem, który przesyłał zdjęcia z różnych miejsc świata, albo jak z Mattem z Youtube’a, który tańczył w wielu miejscach na świecie. No dobra, zdecydowanie przesadzam z porównaniami… ale i tak graliśmy intensywnie. Aż do zamknięcia restauracji.
Rano spakowaliśmy się i z plecakami poszliśmy w ciemno, zwiedzać stolicę. Mieliśmy mniej-więcej mapkę, ale nadal to było mniej więcej. Wiedzieliśmy, że warto zajrzeć do świątyni, którą mijaliśmy po drodze, ale głównym punktem było mieszkanko sułtana. Po drodze zahaczyliśmy też o meczet, ale nie wchodziłam do środka, bo musiałabym tam wejść ubrana jak mumia.
Trafiliśmy później do jakiegoś centrum handlowego – no wreszcie, bo nadal byliśmy bez tamtejszej waluty (za hotel i kolację oraz śniadanie płaciliśmy kartą), a będzie nam jeszcze potrzebna. Na taksówkę wodną i na autobus powrotny. Przydałoby się też kupić jakąś wodę, bo długo tak nie pociągniemy. Ogólnie posiadanie dużej ilości wody pitnej przy sobie jest tam wielce wskazane.
Natrafiliśmy tam na znany nam już problem wymiany dolarów i odpowiednich serii, wypłaty z bankomatu z visy, wypłaty z bankomatu mastercardem, bo … cośtam, inne zabezpieczenia. Pieniądze akceptowalne do wymiany nam się kończyły, ale nie potrzebowaliśmy ich dużo tym razem.
Pałac Sułtana jest największym pałacem na świecie. Można je obejrzeć w środku tylko trzy razy w roku, pod koniec Ramadanu. Wtedy jest otwarty dla zwiedzających.
Jest to największy Pałac na świecie o łącznej powierzchni 200 tysięcy metrów kwadratowych. Tak. TYSIĘCY. Ma też 257 łazienek, 1788 pokoi. Sułtan ma też do dyspozycji wiele innych wypasów, ale nie o tym miałam pisać… Skąd ma na to pieniądze? Brunei to malutkie państwo, ale każdy metr ziemi jest wiele wart, szczególnie ze względu na ropę naftową i gaz ziemny, które się stamtąd wydobywa.
Mogliśmy go zobaczyć (mniej więcej) z wodnej taksówki, którą wytargowaliśmy za przyzwoite pieniądze w przyzwoitym, przyspieszonym czasie. Dlaczego przyspieszonym? Wszystko wskazywało na to, że jest autobus, na który będziemy musieli zdążyć, żeby dostać się do Kota Kinabalu. Pomogli nam to też ogarnąć goście od taksówki wodnej.
Rejsik trwał 30 minut, zobaczyliśmy wioskę na wodzie w centrum miasta. Wygląda jak zwykle – jak slumsy. Ale ma swój urok no i ceny domów/mieszkań są 4 razy niższe niż … na lądzie. Tylko dojazd jest utrudniony – wszędzie łódką.
Z wywieszonym jęzorem pognaliśmy na autobus i … ledwo zdążyliśmy. Na dworcu złapał nas jakiś gość i na siłę próbował pomóc, później z nami wsiadł do autobusu i zagadywał. To Danny. Zabrał mi przewodnik i prawie z zamkniętymi oczami wskazał fragment, w którym jest on opisany „Na dworcu znajdziecie Dannego, który bardzo chętnie pomaga wszystkim podróżnym”. Na tę wieść mój tata chciał mu zrobić zdjęcie – nie zgodził się więc nam nabazgrał autograf w przewodniku. Ruszyliśmy. Już niedługo będziemy w Sabah.
Komentowanie jest zakończone.