Rano jedziemy nad Niagarę. Jest zimno. Bardzo cywilizowanie, co w tym wypadku oznacza, że się zawiedliśmy. Porównujemy wyprawę nad Niagarę do Salto Angel. Tuż przed wejściem nad Niagarę parkujemy. Kupujemy bilet do obserwatorium i asfaltową drogą w 10 minut docieramy w miejsca, gdzie czuć na twarzy mgiełkę wodospadu. Gdyby nie było po sezonie (kurka!), moglibyśmy się przepłynąć u jego stóp statkiem. Z jednej strony to fajnie, że taki cud natury mogą obejrzeć również osoby niepełnosprawne. Z drugiej jednak – 3 godziny łódką przez wezbraną rzekę, noc w lesie deszczowym na hamakach i kolejna, dwugodzinna wyprawa w górę w gorącym, wilgotnym klimacie, po śliskich kamieniach i wystających korzeniach, by w końcu móc wykąpać się u stóp tego najwyższego na świecie wodospadu. Bezcenne. I choć Niagara, jako cud natury jest naprawdę piękna, to ludzie opakowali go w koszmarne, komercyjne opakowanie.
Obejrzeliśmy wodospad z każdej dostępnej w tamtym okresie strony. Wracamy. Wokół pełno szarych wiewiórek i w kolorowych jesiennych liściach w końcu zauważam orła albo jastrzębia zjadającego jedną z nich. Czuję jakie mamy szczęście, że możemy się przyglądać takim zjawiskom. Podchodzimy nieco bliżej do niego zrobić zdjęcie, a za nami już czai się tłum turystów ze swoimi smartfonami… stają tuż przy nim, aż w końcu zwierzę przerywa posiłek i czujnie obserwuje nadciągające otoczenie… Masakra.
Po obiedzie i pysznej kawie zawijamy się w stronę Nowego Jorku. Droga się dłuży, bo pada deszcz i przez to ogólnie jedzie się ciężko. Szczególnie, że wypożyczonym samochodem. Wkrótce do tego robi się ciemno. Bez mapy trochę się gubimy na zjazdach i przez to jedziemy przez jakieś dziwne lasy, opowiadamy sobie historię z amerykańskich horrorów, żeby było nam raźniej. Do NYC dojeżdżamy w końcu koło 2 w nocy. Za przejazd mostem Waszyngtona musimy zapłacić $12. Dla porównania wcześniej na autostradach podobne (?) odcinki $0,15. Dziś śpimy na Manhattanie. Nie ma gdzie zaparkować, więc musimy wybulić za parking hotelowy $35. Wzięliśmy, bo była promocja (sic!). I nie pozwolono nam samodzielnie zaparkować – ale widząc ścisk wiem dlaczego. Mają skubańcy wprawę :) Wchodzimy do hotelu i choć to raczej dobrej klasy hotel zauważamy ten ścisk na korytarzu – musiałam walizkę bokiem wwozić… Pokój również mega klitka, ale jest w miarę czysto, więc spoko. Tylko walizki rozkładamy na zmianę, bo inaczej nie ma jak. Jutro przenosimy się poza Manhattan – na Astorię. Nie śpimy do 4, żeby zarezerwować te hotele. Kombinujemy, żeby było taniej.
Wstajemy, znów niewyspani, musimy znaleźć nasz nowy hotel i się przenieść a później oddać samochód. Astoria była spoko, ale wolny był tylko pokój dla palących, więc śmierdzi – kupiliśmy truskawkową świeczkę, ale niewiele pomogła. Leniuchujemy trochę a później jedziemy na Broadway. Nie mamy w planach dzisiaj iść na przedstawienie, ale w końcu się decydujemy. Nie na upiór w operze, jak planowałam, tylko na Evitę. Ricky Martin wygrał ;-) Na Broadwayu są przedstawienia nawet dwa razy dziennie.
Jeśli ktoś spyta mnie co najbardziej podoba mi się w NYC, to powiem – Time Square i Broadway. No bo wyobraź sobie tłum ludzi a wśród nich myszkę Miki i kolesia, który przy 5 stopniach na zewnątrz gra na gitarze w samych bokserkach… no i hot dogi w budkach. I teraz posłuchaj najważniejszego – na Times Square jest miejsce z budkami biletowymi, gdzie w dzień przedstawienia bilet na musical można kupić nawet 50% taniej. Po prostu, spontanicznie, jak do kina, można wybrać się na przedstawienie na Broadwayu. Korzystamy z tego, jak pewnie wielu turystów. Evitę grali akurat w hotelu Marriot (tak, hotele mają swoje sale). Przedstawienie było super, choć trochę trudno było mi wszystko zrozumieć śpiewanym angielskim. ;) Później jedziemy na 48 piętro, gdzie jest restauracja i zamawiamy drinki. Niesamowite, bo okazało się, że w restauracji jest ruchoma podłoga i dzięki temu oglądamy panoramę w pełnej okazałości, z każdej strony, nie ruszając się od stolika. Wracamy późno i padamy na ryjki.
Wyspaliśmy się wreszcie i obiad zjedliśmy w Greckiej w Astorii. Uwaga – standard napiwków w USA to 15-20%, przy czym podobno 15% to Ci się kelner spyta czy było coś nie w porządku, 18% – przeciętnie, 20% – było OK! Pojechaliśmy do portu, skąd wsiedliśmy w darmowy prom na Staten Island. Niestety na prom na statuę już było za późno, ale prawdopodobnie z powodu huraganu i tak nie kursuje. Przepłynęliśmy skąd mieliśmy widok na Manhattan i na statuę. Wiało niemiłosiernie. Wsiedliśmy w autobus, który miał nas dowieźć niedaleko Rockefeller Center. Okazało się, że z powodu huraganu maszynka do zbierania opłat tu nie działają, więc jechaliśmy za darmo. Dworzec był cały w wodzie.
Dojechaliśmy do 50-tej i 1-szej i stamtąd w stronę Rockefeller, ale trochę na około. Liczyliśmy na to, że zobaczymy ubraną choinkę – tę z filmu Kevin sam w Nowym Jorku. Stała tam, ale nie była jeszcze ubrana. Niestety oficjalne odsłonięcie ubranej choinki ma się odbyć kilka dni po naszym powrocie do Polski. Tuż obok lodowiska jest tam super sklep Lego gdzie można kupić klocki na sztuki/kubeczki. Szliśmy tak przed siebie i po drodze zobaczyliśmy Grand Central Terminal, Piątą Aleję, Empire State, Chrysler Building i … Flatron Building, który kojarzę z książki do historii.
Później weszliśmy do Kościoła Św. Patryka – zaintrygowało nas „follow us on twitter”. W środku kościół katolicki jaki znamy – mnie osobiście przypominał trochę wrocławską katedrę.
Spacerujemy i zastanawiamy się co ludzi urzeka w Nowym Jorku? NYC pęka w szwach! Na ulicach śmierdzi z kanalizacji, na ulicach wieczorami sterty śmieci. Metro – jedno z najstarszych, jest przez to obskurne i niedostosowane do osób niepełnosprawnych – a my stwierdziliśmy, że nie będziemy się w środek cywilizacji pchać z plecakami i weźmiemy walizki – to był błąd.
Następny dzień, a my znów wstajemy późno – jakoś nie możemy się w tych Stanach wyspać. Pojechaliśmy w stronę Wall street. Spacerujemy szukając słynnego budynku giełdy. W powietrzu unosi się zapach cygar, 95% przechodniów ma na sobie garnitury, a w rękach teczki. Tam oczywiście symbolicznie trzeba wziąć byka za jaja… a może za rogi? Na wszelki wypadek wykonujemy obie czynności.
Statuę remontują więc dupa – nie pojedziemy. Za to na ulicy przedstawienia z Breakdancem zatrzymują nas jakiś czas. Później jedziemy obejrzeć WTC memorial 9/11. W miejscu dawnych budynków jest wielka dziura z fontanną. Na murach fontanny wyryte zostały nazwiska wszystkich ofiar. Od tamtego czasu minęło już ponad 10 lat ale wciąż wydaje się, że to zdarzenie odmieniło Amerykanów. W zamian dawnego WTC budują się 4 różne budynki.
Po obiedzie zmierzamy w stronę Brooklyn Bridge. Tam widać mocno skutki Huraganu, szczególnie po zamkniętych lokalach. Na ulicach stoi mnóstwo ciężarówek do „specjalnej roboty” – oszuszają czymś podziemia. Zastanawiam się, czemu Hugaranom nadaje się imiona? Żeby je oswoić? Sandy to imię męskie czy żeńskie?
No i wyobraźcie sobie, że nie jest to tak bardzo przypadkowe. bo National Hurricane Center stworzyło 6 list imion w porządku alfabetycznym (z wyjątkiem liter Q, U, X, Y, Z), na zmianę żeńskie i męskie imiona i co roku używa się kolejnej z list. Sandy była akurat na liście nr IV i była kobietą. Najwyraźniej nie została uznana za bardzo niszczycielski huragan, bo jej imię nie zostało wycofane z listy – co się robi w przypadku bardziej znaczących huraganów.
Most Brookliński tak średnio oświetlony. Postanawiamy jechać na Brooklyn. Stamtąd podobno ładnie widać Manhattan. Jesteśmy daleko od metra i chcemy się przejechać Autobusem. Wsiadamy w Autobus BM3 (Brooklyn-Manhatan). Jedziemy przed siebie gdziebądź. Ja zasypiam, a Paweł się stresuje zmieniającą się, ponoć niebezpieczną okolicą. Lądujemy na Brooklynie nie wiedząc dokładnie gdzie, więc nie wiemy nawet, czy się bać ;-) W autobusie naszą rozmowę słyszy jakaś Polka i podpowiada nam gdzie jest metro, więc wysiadamy z autobusu. Prawdopodobnie jednak jakoś je przegapiliśmy… w końcu trafiamy gdzieś i jedziemy jak najbliżej parku Brooklyn Bridge Park Greenway. Po drodze zauważamy Polski SKLEP MAZOWSZE – wchodzimy, żeby zobaczyć jakie tam są produkty. Obsługa sklepu ewidentnie z Polski.
Chce nam się siku. Idziemy do restauracji na herbatę/lemoniadę i siku. Później w stronę Parku. Po drodze zapytaliśmy jakiejś kobiety z dzieckiem i poleciła nam dojść do miejsca, w którym panorama na Manhattan wygląda oszałamiająco (w górze). Miała rację, był to naprawdę widok za milion dolców, niestety widok psuły lampy oświetlające reklamę uliczną.
Później zeszliśmy na dół, skąd mieliśmy kolejny fajny widok na Most Brukliński. Tam niedaleko trafiliśmy do restauracji. Tym razem meksykańskiej. Paweł zamówił Quesadillas a ja Guacamole z corn chips. NIGDY nie jadłam tak przepysznych nachos robionych własnoręcznie. Salsa też była wyśmienita. Będę ten smak długo wspominać i będzie mi się śnić po nocach, także jeśli będziecie w tamtych okolicach, polecam restaurację Gran/Electrica. Jest tam super klimat, wszędzie świeczki i cicho gra muzyka. Stoliki są bardzo upchnięte, ale to nie przeszkadza i jakoś nadaje charakteru knajpie. Kelnerki bardzo miłe.
Później wchodzimy na most Brookliński rozejrzeć się. Przez moment przychodzi nam do głowy pomysł przejścia na Manhattan spacerkiem, ale koniec końców odpuszczamy, bo jest już późno, a na Manhattanie musielibyśmy jeszcze szukać Metra. Jutro trzeba wcześnie wstać, więc zależy nam na tym, żeby nie wrócić do hotelu zbyt późno…. Odpuszczamy więc i wracamy do hotelu i tak zbyt późno ciesząc się, że wybiliśmy sobie z głowy pomysł przechodzenia przez most.
Rano wyruszamy jak zwykle później niż byśmy chcieli. Nie wiem czemu nie możemy się tu wyspać.
Moim ulubionym zajęciem w metrze jest obserwowanie ludzi. Słuchanie w jakim języku rozmawiają. Zgadywanie skąd pochodzą… Ludzie w metrze zabijają czas. Wiele z nich słucha muzyki, co nie dziwi. Też tak robię, gdy w Polsce jeżdżę sama komunikacją. Ci, którzy jeżdżą w parach lub grupach rozmawiają. Ale już spotkaliśmy też pojedynczych ludzi mówiących do siebie (?). Jeden z nich gestykulował, a jego mimika była tak prawdziwa, że wyobrażałam sobie, że jest aktorem, który ćwiczy swoją rolę… tylko nie wyglądał jak aktor.
Metro jest bardzo muzyczne. Właściwie to żadna nowość, bo wszędzie w dużych miastach żyje silne, muzyczne i rozrywkowe życie podziemne. Szczególnie na stacjach przesiadkowych słychać nawet po 2-3 muzyków. Z najróżniejszymi instrumentami. Czasem wsiadają do środka pociągu, odgrywają jeden szlagier i wychodzą. „Śpiewacz operowy” pchający wózek ze swoimi płytami. Trio Meksykańskie – 2 Gitary i akordeon. Był tam nawet facet grający na pile. Wysiadamy w Harlemie przy Central Park i robimy sobie długi spacer wzdłuż.
Wieczorem spotkaliśmy się z Magdą, koleżanką Pawła, która nam opowiada o życiu w NYC. Twierdzi, że tutaj każdy znajdzie coś dla siebie. Jeśli Ci się nie podoba Nowy Jork, to znaczy, że jeszcze tego czegoś nie znalazłeś. Zauważyliśmy kilka razy osoby jedzące „w biegu” – z pudełkiem styropianowym i idących ma metro, albo w korku w samochodzie… Magda to potwierdza. To oszczędność czasu. Mówi nam, że najlepiej jeść w Deli – tam obiady są po $8.
W taksówkach też trzeba pamiętać o napiwkach. Taxi mogą Ci powiedzieć, że Cię nie wezmą, a według prawa powinni, więc to trzeba zgłaszać.
Następnego dnia już nic nie planowaliśmy. Wylot mamy o 17:00, więc o 14:00 musimy być. Idealnie do wymeldowania z hotelu o 12:00 i na obiadek. Przed wymeldowaniem korzystając z Wi-Fi sprawdziliśmy informacje o naszym locie, bo podobno w Polsce mgły i kilka dni temu Pyrzowice nie przyjmowały lotów. Okazało się, że wylot mamy 22:55. Z dwojga złego lepiej, że się pomyliliśmy w tę stronę ;-) Mieliśmy kilka godzin do wygospodarowania, więc postanowiliśmy przejechać się kolejką na Roosvelt Island.
Pojechaliśmy na Rockerfeller Center. Sobota i już czuć było przedświąteczny szał zakupowy. Co chwilę „Armia Zbawienia” z dzwoneczkami albo muzyką zbierała kasę. Weszliśmy do lego. Klocki sprzedawane na kubki – Marzenie!!! :)
Na ulicach były tłumy, a wśród nich my, z wielkimi walizkami – zdecydowaliśmy więc, że nie ma sensu przeciskać się po ulicach – usiedliśmy w TGI Friday’s – niestety mieli tam ohydne żarcie i kiepską obsługę. Posiedzieliśmy godzinę i pojechaliśmy na lotnisko. Czas wracać do domu.
Komentowanie jest zakończone.