Pamiętam z dzieciństwa kilka książek o Świecie, a wśród nich ogromny, ilustrowany Atlas Świata, który wisiał nad moim biurkiem i pobudzał wyobraźnię. W każdym z krajów narysowane były charakterystyczne zabytki: Koloseum, Wieża Eiffel’a, Big Ben, Cerkiew Wasila Błogosławionego, Piramidy w Egipcie i te w Ameryce Południowej, kangury i Operę w Sydney. Serię Tak żyli ludzie z czerwoną okładką (chyba należała do mojego brata) i moja ulubiona „W czasach Majów, Azteków i Inków”. Nie czytałam treści (może fragmentarycznie), ale tytuły, obrazki wystarczyły, by złożyć przed sobą uroczyste postanowienie – gdy dorosnę będę archeologiem, podróżującym po świecie niczym Indiana Jones. To ta książka, wraz z mapą przyczyniły się do powstania nieformalnej, nigdy nie spisanej Listy Miejsc, Które Kiedyś Odwiedzę, a wśród nich 3, które najbardziej zapadły mi w pamięć:
- Wyspa Wielkanocna i tajemnice kamiennych posągów
- Peru, kolebka cudownie rozwiniętej cywilizacji Inków, w szczególności Machu Picchu (przez bardzo długi czas wydawało mi się, że Macchu Picchu wygląda tak - przez co teraz mogę dodać do tej listy Meksyk i miasta Majów :) aby zobaczyć to, co na zdjęciach) i tajemnicze linie Nazca.
- Australia i Ayers Rock – to akurat efekt książki Cuda Natury otrzymanej w prezencie nieco później.
Wygląda więc na to, że przyszedł czas wypełniania dziecięcych postanowień, bo oto los dał nam niezłą promocję do Limy za jakiś mały pieniążek, poniżej 1000zł.
Jak to z promocjami bywa, najpierw się rezerwuje bilety (rozchodzą się jak ciepłe bułeczki), a później dopiero sprawdza się co można zwiedzić w czasie, który się zarezerwowało… i wyszło na to, że 17 dni akurat dobry czas na zrobienie typowego Szlaku Gringo: Lima –> Paracas –> Nazca –> Arequipa (Kanion Colca) –> Puno (Titicaca) –> Cusco (Machu Picchu) –> Lima.
Dwa lata wcześniej oglądaliśmy zdjęcia mojego taty ze zorganizowanej wycieczki (wykupionej z Polski) i w duchu cieszyliśmy się, że u nasze wycieczki nie są tak komercyjne.
Przeklęty Szlak Gringo! Jest tak popularny, że przez cały czas towarzyszy nam prawdziwy wysyp turystów i trudno, naprawdę trudno poczuć prawdziwy peruwiański klimat – tych ludzi, ich troski i radości. Widać za to oddziaływania turystyki i beztroskich przyjezdnych. Ma to oczywiście swoje plusy – wszystko można zorganizować od ręki – transport, hotel, bilety w najważniejsze miejsca. Dla nas jednak tak przewidywalny scenariusz to żadna frajda – wszystkie przeciwności losu są naszymi sprzymierzeńcami ku przygodzie!
Jak to wygląda w praktyce?
Peruwiańczycy oczekują opłat/napiwków za zdjęcia. Wygląda na to, że w wielu przypadkach wystrojone Panie z lamą na sznurku przebierają się dla turystów. Czy te ciekawe, tradycyjne stroje byłyby wciąż noszone, gdyby nie hojne datki fotografów? Wystrzegaliśmy się takich zdjęć, za które trzeba płacić, ale hitem było, gdy z samochodu robiłam zdjęcie przechodzącego owczego stada i mały gówniarz, który je prowadził przywalił mi w obiektyw, wyciągając rękę po hajs! Kojarzy mi się to z żebrającymi dzieciakami w Indiach, które nie odstępowały na krok, bo turyści ich tego nauczyli. Ale może w Peru jest taka kultura, aby symbolicznie zapłacić za drobną przysługę? Spotkaliśmy się niejednokrotnie z tym, że kierowcy bez pytania zatrzymują się przy idących poboczem, szczególnie na drogach między miastami i wioskami. Ci drudzy na odchodne wręczali zawsze jakąś monetkę, np. 1 sol (ok 1,2 zł).
Tam, gdzie turyści, pojawiają się też naciągacze, gotowi sprzedać wszystko 10 razy drożej i wmawiający, że to niebywała promocja. Oni nie odpuszczają. Niejednokrotnie chęć zysku przewyższa dobro ogółu – na przykład cierpiących w niewoli zwierząt. W kanionie Colca był facet z orłem na sznurku. Turyści płacili mu za zdjęcie z orłem na ramieniu. Nieposłuszny ptak bywał przywoływany do porządku w sposób, naszym zdaniem, okrutny. Chętnych nie brakowało. I tak codziennie, kilka godzin dziennie.
Szlag trafia Gringos, bo te miejsca, okupywane przez agencje proponujące zorganizowane wycieczki zabijają ogólnodostępną komunikację. I te tłumy przewalają się przez te same miejsca – busy stają tam, gdzie agencja ma zysk z postoju – gdzie powstają targowiska z pamiątkami i restauracje ze średnio smacznym acz drogim żarciem.
To nie znaczy, że nie da się inaczej. Spotkaliśmy na swojej drodze ludzi, którzy, podejmując spontaniczne decyzje zboczenia z utartych i polecanych w przewodnikach ścieżek trafiali na alternatywy. Jeśli nie lubicie zwiedzać w tłoku, planujcie w Peru trasy nieco obok.
Komentowanie jest zakończone.